Wiara i misje idą w parze

W niedzielę 23 Października 2016r. rozpoczęliśmy Tydzień Misyjny. Podczas każdej Eucharystii nasza siostra organistka Kryspina, która przez 17 lat pracowała na misjach w Rosji i na Białorusi opowiadała o swojej pracy i zachęcała do modlitwy za misje i misjonarzy jak również każdy uczestnik Mszy Św. mógł wylosować karteczkę z nazwą kontynentu za który będzie się modlił.

Także odbyły się spotkania w szkole z uczniami Zespołu Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego im. Krzysztofa Kluka w Rudce, które się cieszyły zainteresowaniem młodzieży.

Wiara i misje idą w parze: im silniejsza i głębsza jest wiara, tym mocniej odczuwamy potrzebę przekazywania jej, dzielenia się nią, dawania o niej świadectwa. I odwrotnie – gdy wiara słabnie, wygasa też zapał misyjny i zanika zdolność dawania świadectwa. Jestem Siostrą Misjonarką św. Rodziny i Pan dał mi powołanie w powołaniu- miałam to szczęście pracować na misjach na wschodzie: w Rosji ( Moskwa, Rostów) i na Białorusi ( Pińsk, Oszmiana, Parafianowo i Mołodeczno) przez 17 lat z przerwami. Jako misjonarka nie mogę nie mówić o tym jak wielkich rzeczy dokonywał Pan przez swoich wybranych. Dziś wspomnę tylko o pierwszej wyprawie misyjnej do Pińska.

W Pińsku wspólnota sióstr została założona w latach 20- tych. Początkowo siostry pracowały w szpitalu. Gdy nastał czas komunizmu niektóre powróciły do Polski inne zostały i pracowały w ukryciu. W stroje zakonne ubierały się tylko w kościele i to nie zawsze. Domek sióstr – drewniany , był bardzo skromny i maleńki. Mocno zapamiętałam awaryjne wejście do kaplicy na wypadek gdy pokój gościnny był zajęty, wtedy do kaplicy wchodziło się z sieni i na kolanach, gdyż otwór był tak maleńki. Przez ścianę sąsiadami była rodzina adwentystów, z którymi mieliśmy bardzo przyjazny kontakt. Przez ulice zaprzyjaźnieni byliśmy z rodziną prawosławną. Szanowaliśmy ich wiarę i zwyczaje, i oni naszą. Często przed zaplanowaną pracą na zewnątrz przed domem pytali nas czy nie mamy czasem świąt bo planują pracę. My tez sobotnie sprzątanie rozpoczynałyśmy gdy nasi sąsiedzi wyjechali na liturgie sobotnią.

Wspólnota parafialna przywitała nas z kwiatami i solą i chlebem. Podczas porannej Mszy św. przywitała nas najgorliwsza cząstka parafii. Po obejrzeniu katedry poszłam na chór i nasycałam serce przepięknym brzemieniem muzyki organowej. ”Pan kiedyś stanął nad brzegiem…” rozeszło się echem po katedrze, a palce moje z drżeniem i namaszczeniem przesuw się po klawiszach. W niedziele pierwsze spotkanie z parafią, radość ogromna, podchodzą witają całują po rękach. Śpiewają głośno, tak od serca, ktoś złożył na organach wiązankę biało-czerwonych goździków. Krótko mówiąc wielkie poruszenie. Podczas Mszy św. dla dzieci nauczona polskim zwyczajem zeszłam z chóru na kazanie i przeszłam się po kościele obserwując dzieci, a one zaczęły pytać czy kogoś szukam. Tutaj dzieci się nie pilnuje, one znają swoje miejsce i wiedzą do Kogo przyszły. Do kościoła przychodzili w większości ludzie starsi wiekiem i małe dzieci. Pokolenie średnie i młodzież przesiąknięte komunizmem nie wierzyli w istnienie Boga.

Tutaj nie dane było ludziom widzieć siostry zakonne w habitach stąd reakcje na nas na ulicy były niekontrolowane; pokazywanie palcem, w sklepie czy na ulicy milkły rozmowy, a wzrok wszystkich w stronę nasza skierowany, samochody zwalniały…. Tak, bo dotychczas siostrę zakonna w habicie widzieli ludzie w filmach (siostry nasze miejscowe habity nakładały tylko w kościele). Poszłam na rynek na zakupy i wróciłam do domu z niczym bo ze wszech stron ludzie patrzyli pokazywali na mnie, ze z tego zażenowania zapomniałam co miałam kupić. W niedzielne popołudnie wybrałyśmy się z siostrą na zwiedzanie miasta. Wsiadłyśmy do autobusu i pojechałyśmy na pętlę a stamtąd pieszo. Zaplanowałyśmy ewangelizacje bez słowa, po prostu idąc do ludzi z uśmiechem na ustach i różańcem w ręku. Wielu przypatrywało się nam, uśmiechali się, inni z nieufnością spoglądali. A my modliłyśmy się za każdego spotkanego człowieka, prosząc by Jezus w nich zakrólował. W rozmowy nie wchodziłyśmy bo znajomość języka była tak słaba jeszcze ze trudno było złożyć zdanie. Czułam się jak sw. Franciszek który tak uczył ewangelizować swoich braci. Mijający mnie nieznany chłopiec na ulicy chciał mnie pozdrowić, ale nie wiedział jak, więc złożył ręce i powiedział – Dzień dobry. Często nie wiedząc jak pozdrowić siostrę zakonną na ulicy ludzie po prostu zatrzymywali się i skłaniali głowy na znak szacunku.

Pińsk może się poszczycić pięknym kościołem, który w czasach komunistycznych nie został zamknięty, zawsze służył wiernym. Nawet gdy nie było kapłana, ludzie zbierali się sami na modlitwy. Na ołtarzu rozkładali ornat, i grzechy zapisane na kartce składali w konfesjonale wierząc ze Pan Jezus przebaczy. Często zmuszani byli do płacenia ogromnych sum pieniędzy aby uchronić kościół przed zamknięciem. Spotkałam Panią Anie, która cały swój majątek oddała by ocalić kościół przed oddaniem w ręce komunistów. Wielki wkład w utrzymanie kościoła i troskę by nie został zamknięty miały nasze siostry, które pracowały w ukryciu. Dziś wierni modlą się w kościele, który ocalili ich przodkowie, bo wielka mieli wiarę.

W kościele są koncertowe organy, a na Białorusi usłyszeć muzykę organową to unikat, ponieważ niszcząc kościoły komuniści niszczyli wszystko. Stąd często musiałam zostawiać swoje ważne obowiązki i grać na organach dla zwiedzających grup. Podobno muzyka robiła na słuchaczach ogromne wrażenie. Kiedyś ks. Proboszcz przyjechał do mnie na katechezę i zabrał mnie samochodem szybko do kościoła koncertować milicjantom którzy w Pińsku mieli swój ogólnokrajowy zjazd. Zrobiło to na mnie wrażenie, cały kościół mundurowych wpatrzonych w zakonnice ( tez mundurową) i zasłuchani w muzykę i treści. Zawsze śpiewałam pieśni mówiące o miłości Boga, który kocha i nigdy nie ustaje w miłości.

Katecheza z dziećmi to pasmo wielkiej radości. Początkowo dzieci przyprowadzały babcie, z czasem dzieci zafascynowane Bogiem przyprowadzały swoje koleżanki. Po skończonej katechezie nie chciały iść do domu, siostro mów nam jeszcze, albo prosiły pozostać i posłuchać co będę mówić w innej grupie. Podobnie zachowywali się dorośli, trwali w zasłuchaniu, a gdy kończyłam spotkanie prosili, siostro mów do nas jeszcze, bo my tak mało wiemy o Jezusie.

W niedzielne widzę ze w kościele wiele ludzi po skończonej Mszy sw. nie wychodzi z kościoła a pozostają na następną Mszę sw. To są ci co przyjechali z odległych wiosek i mówią ze nie wiedzą czy w następną niedziele będzie autobus więc chcą dziś nasycić swa dusze maksymalnie. Potem spotykam ich siedzących na przystanku autobusowym by wieczorem wrócić do domu. Pomyślałam sobie ze oni naprawdę z niedzieli czynią dzień święty, poświęcony wyłącznie Bogu. Jakże piękni są ludzie.

Babcia Aksany mojej uczennicy, codziennie rano z wielkim trudem ,ale z sercem radosnym przychodziła do kościoła. Mówiła ze chociaż jest jej tak trudno i nogi bardzo bolą to jednak idzie bo chce wynagrodzić Bogu za ten czas kiedy nie chodziła do kościoła. Po 20-tu latach spotykałam jej córkę, która podobnie jak jej mama chodzi codziennie do kościoła, ale ona mówi ze to za dzieci, które teraz gdy jest wolność religijna pozostają dalecy od wiary i kościoła.

W Pińsku praca duszpasterska rozwijała się prężnie. Przygotowywanie dorosłych do sakramentów świętych pochłaniało bardzo wiele czasu. Przy tym Ks. proboszcz nie władał językiem tutejszym więc wszelka praca związana z przygotowaniem dorosłych do sakramentów spoczywała na siostrach. Przyszła kobieta zgłosić chrzest dziecka swojej wnuczki Maszy W rozmowie dowiaduję się ze przyjechali z Kazachstanu, oraz ze mam dziewczynki tez nie jest ochrzczona, bo tam nie ma kapłana. W toku rozmowy zapytałam a czy Pani jest ochrzczona, kobieta rozpłakała się i mówi , za ona jest już stracona, ze jest już stara i całe życie przeżyła bez Boga więc ze jej się nie należy. Bardzo dziękowałam Bogu że tak pokierował nasza rozmową, ze cała rodzina przyjęła chrzest święty.

Bardzo duża pomocą w pracy apostolskiej były dzieci. One w domu i wśród swoich rówieśników dzieliły się swoją wiarą, co często zapalało wiarę w serach. I tak posłużyłam się dziećmi ze scholii w przygotowywaniu do sakramentu małżeństwa ich rodziców. Odwiedzając ich rodziny, zachęcałam do ślubu. Dla tych którzy wyrazili zgodę robiłam przygotowania specjalne, a dzieci w domu przeprowadzały ewangelizację. Nadszedł upragniony dzień ślubu. Na ślubnym kobiercu przed ołtarzem stanęło 9 par małżeńskich, którym z chóru śpiewały własne dzieci. Kiedy ostatnia para małżeńska złożyła przysięgę z chóru rozległy się gromkie brawa i z oczu popłynęły łzy radości.

Dziś dziękuję Bogu za dar tamtych dni, i za dobro jakiego stałam się udziałem. Niech Jezus będzie uwielbiony w sercu każdego spotkanego w Pińsku człowieka.

Jezu, dziękuję Ci za każdego człowieka którego postawiłeś na mojej drodze w posługiwaniu w Pińsku. Spraw, aby ziarno rzucone w glebę tych spragnionych serc wydało plon. Dziękuję Ci Jezu za wybranie i posłanie do żniwowania na wschodniej ziemi. Niech będzie Bogu chwała za każde dobro które tam się dokonało dzięki łasce Twojej. Amen.

Dziesięciolecie projektu muzyczno-liturgicznego „Wschód-Zachód”

Artykuł pochodzi ze strony Projekt Wschód-Zachód

Odległość między Hajnówką a Szczecinem to w linii prostej około 660 km, asfaltem 769 km. Odległość ta przez dziesięć lat nabrała nowej treści. Jeśli nie dla wszystkich mieszkańców Podlasia i Pomorza Zachodniego, to przynajmniej dla prawie 180 osób, które przez dziesięć lat działalności Projektu Muzyczno-Liturgicznego „Wschód – Zachód” przebyli tę odległość nie raz i nie dwa. Dwudziestego czwartego lipca minęło dziesięć lat od naszego pierwszego wspólnego śpiewania. Obchodząc jubileusz dziesięciolecia spotkaliśmy się po raz pięćdziesiąty. I – podobnie jak świętując pięciolecie – zaśpiewaliśmy nabożeństwo Stella splendens in monte.

Nabożeństwo Październikowe z pieśniami maryjnymi z El Llibre Vermell de Montserrat tym razem miało miejsce w Rudce, w parafii pw. Trójcy Przenajświętszej, gdzie gościliśmy już dwukrotnie – raz na zamkniętym warsztacie, a drugi raz śpiewając Exaltata est. Nabożeństwo Stella splendens in monte w naszej dziesięcioletniej historii wykonaliśmy siedem razy, dodatkowo dwukrotnie śpiewaliśmy je w ramach koncertu. Spotkanie w Rudce było więc dziesiątym zmierzeniem się z dziedzictwem katalońskiej średniowiecznej pieśni maryjnej.

Zbiór El Llibre Vermell de Montserrat (Czerwona Księga z Montserrat), prócz opisów zwyczajów miejscowej wspólnoty benedyktynów oraz cudów uczynionych za pośrednictwem cudownego wizerunku Czarnulki, zawiera dziesięć z co najmniej czternastu pieśni maryjnych powstałych w tym klasztorze w XIII-XIV. Wszystkie z nich usłyszeć można było tego wieczoru w Rudce. Osiem po łacinie, dwie po katalońsku; cztery w formie kanonu, sześć w formie virelai; pieśni inspirowane ówczesnymi kompozycjami włoskimi, francuskimi, angielskimi i północnoafrykańskimi. Większość z nich wykonywano jako taniec w kole; my je jedynie zaśpiewaliśmy, choć ustać w trakcie śpiewu bez żadnego ruchu było niemożliwe.

Bardzo serdecznie dziękujemy miejscowym duszpasterzom oraz wszystkim obecnym na nabożeństwie. Oby spotkanie to wydało swoje owoce we właściwym czasie.

Szczególne podziękowania kierujemy w stronę rodziców chrzestnych naszej działalności: s. Kryspiny Janeckiej MSF i ks. Tomasza Szmurło. Gdyby nie ich posługa w Hajnówce dziesięć lat temu pewnie nigdy nie zawiązałaby się nasza wspólna działalność. Świętowanie dziesięciolecia bez tych dwóch osób nie byłoby pełne.